Świadectwa


 

 

 

 

 

 

Z Jezusem na piasku! 🙂 Ewangelizacja nadmorska! 🙂

W ewangelizacji nadmorskiej „na żebraka” tzn. nie zabierając pieniędzy, nie mając jedzenia ani zapewnionych noclegów uczestniczyłam dwa razy. Kiedy pytam siebie dlaczego zdecydowałam się na tak szalony sposób mówienia ludziom o Chrystusie a właściwie dlaczego w ogóle chce o Nim o mówić na myśl przychodzi mi tylko jedna odpowiedz kocham Jezusa. Spotkałam Go i nie mogę nie mówić o Nim innym, co oczywiście nie oznacza, że przychodzi mi to łatwo.  W tym przypadku również nie było łatwo, nie mieliśmy jedzenia, noclegów, musieliśmy zaufać Panu całkowicie, oddawać Mu nie tylko ludzi do których mówimy ale też samych siebie co niewątpliwie nie jest proste.

Jezus jednak troszczył się o każdą naszą potrzebę! Zawsze mieliśmy gdzie spać i co jeść! Spotykaliśmy ludzi radosnych, zakochanych w Panu ale też zagubionych, wątpiących a nawet totalnie zrezygnowanych! Pan rozbudzał ich serca, na nowo uczył miłości. Codziennie potwierdzał, że naprawdę jest DOBRYM pasterzem, że kocha i troszczy się o swoje owce. Nawet jeśli, ktoś nie chciał ze mną rozmawiać czy nawet odmówił modlitwy jestem przekonana że Pan zadziałał w jego sercu, być może ten człowiek dostrzeże to za rok, dwa a może nawet przy końcu swojego życia jednak wiem, że warto mówić innym o Jezusie a nawet nie można o Nim nie mówić  pozbawiają w ten sposób kogoś poznania jedynego prawdziwego szczęścia jakim jest życie z Chrystusem!

Czas tego wyjazdu nauczył mnie, że w chwilach trudnych, nie trzeba się bać ani rozpaczać wystarczy powiedzieć „Panie troszcz się Ty” a On zrobi to na pewno!

Fita

 

Ewangelizacja nadmorska i Misje Święte

W  lipcu 2011 roku uczestniczyłam po raz 2 w Ewangelizacji Nadmorskiej „na żebraka”.
Szliśmy bez pieniędzy, bez wcześniej ustalonych noclegów i bez żadnego jedzenia. Całkowicie zdani na łaskę Pana. Moje przeżycia związane z tą akcją były tak wielkie, że aż nie wiem od czego zacząć jak o tym opowiadam. Chcę podzielić się jednak moim doświadczeniem Boga Żywego z tamtych dni, ponieważ potrzebne jest pokazanie ludziom , że bycie żebrakiem wcale nie oznacza, że jest się nieumytym, głodnym i nieszczęśliwym człowiekiem, ale wręcz przeciwnie.

Największe doświadczenia, które zapadły mi głęboko do serca, to, to, że na wieczorne Msze Święte przychodziły tłumy ludzi… zamiast siedzieć w kempingach, grillować czy spędzać czas w innych sposób, to ludzie szli do Jezusa, na spotkanie z Nim w Eucharystii. Modlili się, śpiewali, podnosili ręce wielbiąc Boga. Poza tym zostawali dłużej, śpiewając z Nami chwalili Boga modląc się do Niego o uzdrowienie dla siebie i swoich bliskich. Jezus działał w ich życiu, leczył choroby duszy i ciała. Ludzie na drugi dzień przychodzili i mówili Nam, ze czują się znacznie lepiej, ze spokojnie udawało się im przespać całą noc a dotąd mieli niesamowite kłopoty ze snem. Jezus pomagał w wybaczeniu, zabierał lęki, błogosławił. Był to czas wielu nawróceń.

My jako „żebraki Pana” idąc bez niczego dostaliśmy wszystko, a nawet o wiele więcej niż chcieliśmy. Pan troszczył się o Nas niesamowicie. Nie byliśmy głodni, mieliśmy gdzie spać i szczęśliwi głosiliśmy Ewangelię na ulicach nadmorskich miast. Ludzie na plażach słuchali nas, chcieli z nami rozmawiać. Bardzo rzadko zdarzało się, że ktoś kazał nam odejść czy na nas krzyczał. Właściwie cały czas ludzie z zainteresowaniem przyglądali się nam, a kiedy był moment gdy ruszyliśmy w parach do nich by z nimi porozmawiać, to doświadczenie tego było czymś niesamowitym, nie do opisania. Ludzie otwierali się, mówili o sobie o swoim życiu, czasem na ich twarzach pojawiały się łzy. Człowiek potrzebuje drugiego, aby go wysłuchał, aby z nim porozmawiał, aby go zaprosił do Jezusa. Ludzie chcą słuchać o Bogu, ale potrzebują żywych, prawdziwych doświadczeń, świadectw, które i Oni potem będą mogli odkrywać i mówić o działaniu Boga w ich życiu.

Asia Grzywacz

 

Zostać żebrakiem Pana Boga

W lutym na rekolekcjach usłyszałam, że ma być organizowana taka akcja. Chodziło o to, żeby iść wybrzeżem i głosić ludziom Jezusa, ale tak trochę inaczej, bo bez pieniędzy, bez jedzenia, bez noclegów, bez umówionego transportu – na żebraka. Uznałam ją za najbardziej szalony ze wszystkich pomysłów księdza Radka i nawet przez myśli mi wtedy nie przeszło, że już w kwietniu namówi mnie, żebym wzięła w niej udział. Tak zwany rozsądek cały czas protestował – gdzie ja, do jakiego ewangelizowania, co ja mogę powiedzieć ludziom o Jezusie i to jeszcze „na żebraka”? W pewnym momencie przestałam się tym zupełnie przejmować – zaufałam.

Pierwsze dwa dni spędziliśmy uczestnicząc w rekolekcjach na Roli, gdzie przygotowywaliśmy się do wyjścia. Był to czas dla Jezusa – żebyśmy mogli się rozmodlić, oddać Mu wszystko to, co nam przeszkadzało w szczególności nasze lęki i wątpliwości a także wstyd. Już stamtąd wyjeżdżałam inna – z sercem przepełnionym pokojem i pewnością, że Pan nie da nam zginąć. Ewangelizację rozpoczęliśmy w Ustce. Dla mnie trudny początek, gdyż pochodzę z niedaleka i trochę się obawiałam spotkania znajomych wylegujących się na plaży, kiedy ja będę chodzić i mówić o Jezusie. Jeśli jakakolwiek z moich wewnętrznych barier pozostała po rekolekcjach, to runęła pierwszego dnia – dzięki modlitwie i to modlitwie wspólnotowej. Doceniłam jej ogromną wartość, bo przecież „gdzie dwóch lub trzech się zbiera w imię moje tam Ja jestem”. W jednej chwili zupełnie nieważne stało się to, co inni sobie o mnie pomyślą. Jak wyglądała cała akcja? Przyjechaliśmy przed 9 rano, żeby już o 9:00 wystawić Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Adoracja trwała cały dzień i każdy, kto miał takie pragnienie mógł zajść do kościoła. My zaś w tym czasie chodziliśmy najpierw po mieście między blokami, potem po plaży i po deptaku. Zapraszaliśmy ludzi na wieczorną Mszę świętą i na nabożeństwo, które miało się odbyć zaraz po niej. Naszym celem było to, żeby ludzie spotkali się z Bogiem żywym. Śpiewaliśmy, przedstawialiśmy pantomimy, mówiliśmy ludziom o Jezusie, o tym, że na nich czeka. Wszystko po to, by otworzyć ich serca na Boże działanie. Wieczorem podczas Mszy kościół zarówno pierwszego jak i drugiego dnia był wypełniony ludźmi. Wielu zostawało też na modlitwie po Mszy i nie chcieli wychodzić. Nabożeństwo kończyliśmy po godzinie 23. Ktoś zapyta ile godzin można spędzić w kościele, ile się można modlić? Można długo i dużo a Ci, którzy z nami byli są tego żywym przykładem. Od samego początku Bóg pokazał nam, że całkowicie się o nas zatroszczy. Pan błogosławił nie tylko tym ludziom, do których nas posłał, ale także nam. Zdarzyło się, że chodząc między blokami bardzo zgłodnieliśmy. Poprosiliśmy, żeby ludzie dali nam jeść i niemalże w jednej chwili znalazło się tyle jedzenia, że głód kilkunastoosobowej grupy został całkowicie zaspokojony. Komuś zamarzył się tuńczyk – dostaliśmy puszkę z tuńczykiem, ktoś inny chciał dżem – znalazł się i dżem. Niesamowity był widok ludzi spuszczających nam jedzenie z balkonów na sznurkach. Jedno małżeństwo zaprosiło całą nas wszystkich na obiad. Naprawdę nie pamiętam, kiedy kotlet schabowy sprawił mi tyle radości i tak bardzo mi smakował.

Zwykle wydaje nam się, że Pan Bóg zajmuje się tylko ważnymi sprawami, wielkimi problemami, z którymi nie umiemy sobie dać rady. Jezus jest od poważnych rzeczy, a głupotami nie ma co zawracać Mu głowy. Od poważnych niewątpliwie też jest, ale kocha nas bezgranicznie i troszczy się o wszystko – o wielkie i małe potrzeby. Lubi nas rozpieszczać spełniając nawet najmniejsze pragnienia naszych serc.

Pójść „na żebraka” to nie znaczy tylko pójść w świat bez żadnego zabezpieczenia – nie wziąć ze sobą niczego, ani pieniędzy, ani jedzenia, nie zapewnić sobie noclegu czy transportu. To zdać się na łaskę Pana i zaufać Mu do końca, bezgranicznie wierzyć, że On o wszystko zadba. I ja dziś mogę powiedzieć, że tak naprawdę jest, że Bóg nie da zginąć temu, kto idzie Jego drogami. Żebrak Pana Boga to też ktoś, kto staje się Jego narzędziem i żebrze u Niego o łaski dla tych, których spotyka na swojej drodze. Będąc żebrakiem zrozumiałam, że jest Nim także Pan Bóg. Codziennie żebrze u nas o miłość – chce nas kochać, a my Mu na to tak mało pozwalamy dając jedynie z trudem wyrwane chwile bardzo cennego dla nas czasu. Oddałam Bogu w całości 12 dni z mojego życia, w których pozwoliłam Mu całkowicie się o mnie zatroszczyć. Ani przez chwilę nie zostawił mnie samej i nigdy wcześniej nie czułam się tak bardzo przez Niego kochana.

Powrót kojarzy się z jakimś końcem – Bóg na ewangelizacji błogosławi a jak wrócę do swojej codzienności to wszystko wróci do normy, czyli do stanu sprzed wyjścia. Tak się nie stało. Ogromne owoce tej niesamowitej akcji zbieram do dzisiaj. Wróciłam z ewangelizacji odmieniona – pozostało mi serce przepełnione zaufaniem, radością i wdzięcznością za wszelkie łaski, jakimi zostaliśmy obdarzeni i my i ci, których napotkaliśmy na naszej drodze. Kończę właśnie studia, zaczęłam pracę i od wielu miesięcy zamartwiałam się o to, jak wszystko się poukłada. Wyjeżdżając z domu zostawiłam też wiele nierozwiązanych i bardzo trudnych spraw, które po ludzku mnie przerastały. Pan większość z nich po prostu poukładał bez mojego udziału. Dziś jestem spokojna o przyszłość, przestałam się zadręczać, bo wiem, że cokolwiek się wydarzy Bóg jest ze mną. I za to Mu chwała.

Małgorzata Łakomiec